
Tłumaczenie przemówienia pisarza Dmitrija Głuchowskiego na I Forum im. Borysa Niemcowa, zorganizowanym w dniach 9-10 października w Berlinie przez Fundację im. Borysa Niemcowa.
Pamięci Anny Politkowskiej i Borysa Niemcowa
Mam 37 lat. Urodziłem się w 1979 roku, 12 lat przed tym, jak rozpadł się Związek Radziecki.
Lata, które nastąpiły po rozpadzie ZSRR, często nazywa się epoką wolnej Rosji. W tym określeniu zawarty jest oczywiście pewien paradoks. Gdy kolejną rocznicę swej wolności i niepodległości obchodzi któraś z byłych radzieckich republik, wiadomo, że świętuje ona wyzwolenie spod hegemonii byłej metropolii. Od czego natomiast wyzwoliła się metropolia kolonialnego imperium?
Od kolonii-republik? Ale przecież jakim brzemieniem by one nie były, rozpad imperium to klęska, z której głupio jest się cieszyć. Może zakładano, że będziemy świętować wyzwolenie od swej przeszłości, od przewidzianej dla nasz przyszłości, od samych siebie?
Można powiedzieć, że Łotysze, Ukraińcy czy Kazachowie byli niewoli u Rosjan. Ale czy my sami, ludność Rosyjskiego Imperium i Związku Radzieckiego, który bez wątpienia także był imperium, w czyjej byliśmy niewoli, czyimi byliśmy niewolnikami? Samych siebie.
Pańszczyznę zniesiono zaledwie cztery lata przed ostatecznym zniesieniem niewolnictwa w USA. I o ile w Ameryce niewolnikami byli porwani na obcej ziemi przedstawiciele innej rasy, języka i religii, których zniewolenie właściciele niewolników usprawiedliwiali ich wielowiekowym cywilizacyjnym zacofaniem, o tyle my byliśmy w niewoli u ludzi tej samej narodowości, tej samej wiary i tej samej kultury co my sami.
Kołchozy stały się nową pańszczyzną dla chłopów. A dziesiątki milionów niewinnych ludzi, którzy zostali zesłani do obozów na podstawie kłamliwych i absurdalnych oskarżeń, stały się prawdziwymi niewolnikami państwa. Bezpłatne korzystanie z ich pracy przy jednoczesnym zapewnieniu sobie ich absolutnego posłuszeństwa – to był ekonomiczny sens stalinowskiego terroru.
Ja rozumiem, dlaczego reżim, niezależnie od epoki, traktował nas zawsze jak głupie bydle, zasłaniał nam oczy, chłostał batem, zaganiał w stado przy pomocy psów i nie wypuszczał z zagrody. To wszystko miało racjonalne uzasadnienie: pragnienie utrzymania władzy i korzystania z jej płodów.
Otumanienie chłopstwa ideą boskiego pochodzenia władzy-samodzierżawcy, zaprzedanie przez cerkiew własnej duszy państwu i służba caratowi za procent renty z niewolnictwa – oto świadoma działalność ekonomiczna. Poddanie ludzi zwierzęcemu terrorowi i doprowadzenie go do absolutnego posłuszeństwa przy pomocy powszechnych represji, aby możliwe stało się zagospodarowanie Syberii i Północy oraz industrializacja tych obszarów – to również była świadoma działalność ekonomiczna.
Rozumiem, dlaczego to było potrzebne im. Ale co z nami? Dlaczego to wszystko znosiliśmy? Ta nasza wytrzymałość, nasze posłuszeństwo wydają się czymś absolutnie niepojętnym i bezsensownym. Dlaczego godziliśmy się na bycie własnością ludojadów? Jak tłumaczyliśmy sobie, że nasi właściciele nie aż tacy źli? Dlaczego nie próbowaliśmy uciec? Czyżby wolność była nam po prostu niepotrzebna? Ale jakże to tak: inne narody jej pragną, a my nie?
25 lat żyjemy w nowej, wolnej Rosji. Oswobodziliśmy kolonie, ale nijak nie chcemy i nie możemy oswobodzić sami siebie. I nie próbujemy tego zrobić.
Oglądam wiadomości we współczesnej rosyjskiej telewizji, która już kilka lat temu przekształciła się ostatecznie w środek masowej dezinformacji, w instrument ogłupiania ludzi, siania pełnej dezorientacji oraz psychologicznej manipulacji i kształtowania nastrojów.
Widzę, jak potwornie i bezczelnie tam kłamią, jakimi tępymi trickami odciągają naszą uwagę od spraw naprawdę ważnych, jak próbują nas skłócić między sobą i jak podburzają nas przeciwko Zachodowi. Zadaję sobie pytanie: jak ludzie mogą w to wierzyć? Mają przecież dostęp do niezależnej i wszechstronnej informacji, dlaczego więc wolą żyć z klapkami na oczach? Czyżby im one nie przeszkadzały?
Czytam wyniki sondaży, z których wynika, że przytłaczająca większość Rosjan popiera wszelkie możliwe zakazy i ograniczenia wprowadzane w imię obrony tak zwanej moralności, tak zwanej duchowości czy tak zwanego bezpieczeństwa i zadaję sobie pytanie: czyżby wszyscy, którzy zawsze są za, w ogóle nie potrzebowali wolności? Dlaczego są tak gotowi ze wszystkiego rezygnować?
Gdy trzy lata temu dziesiątki i setki tysięcy protestujących wychodziły na ulice Moskwy, na prospekt Sacharowa, na Plac Błotny, wydawało mi się, że udzie w końcu poznali się na oszustwie, zdali sobie sprawę, że mieli klapki na oczach i że żyli w niewoli, zadali sobie pytanie, w jakim kierunku są prowadzeni. Zapragnęli, by ich szanowano i zapragnęli niezależności.
Ale potem był Krym który zaćmił ludziom świadomość; wielu z moich przyjaciół, dawnych uczestników protestów przeciwko fałszowaniu wyborów, nagle dołączyło do zachwyconego chóru tych, który uważali aneksję Krymu za akt historycznej sprawiedliwości i świadectwo tego, że Rosja wstaje wreszcie z kolan.
W „Idei rosyjskiej” Bierdiajew pisze, że żadna narodowa idea i ideologia nie przyjmuje się Rosji skutecznie i tak autentycznie, nie wywołuje tak powszechnego aplauzu, jak idea terytorialnej ekspansji. I tam pisze on również, że Rosja skazana jest na bycie państwem policyjnym niezależnie od tego, jak zwie się jej władza, ponieważ inaczej tego ogromnego terytorium nie da się utrzymać.
Za Krym przyszło nam zapłacić bardzo szybko: na przykład tym, że wszelkie próby choćby dyskusji o tym, czy należy on faktycznie do Rosji, zaczęły być interpretowane jako wzywanie do separatyzmu podpadające pod artykuł Kodeksu Karnego dotyczący ekstremizmu. A teraz już pod różnymi pretekstami ludzie w Rosji karani są za próby inicjowania publicznych dyskusji o wojnach toczonych przez Rosję na Ukrainie czy w Syrii.
Chaos, który Rosja uparcie rozpętuje teraz na świecie, nam prezentuje się jako dowód naszej rosnącej potęgi i świadectwo powrotu naszego imperium na światową arenę. Tyle że imperia tworzą ład, a nie niszczą go. Na zewnątrz Rosja stara się wyglądać na imperium, ale od środka coraz bardziej i bardziej przypomina kolonię.
Dyskomfort z powodu tego wszystkiego zdaje się jednak odczuwać tylko niewielka mniejszość. Reszta bez wahania gotowa jest zrezygnować z wolności słowa – i w istocie także i myśli – w zamian za iluzję odradzania się imperialnej potępi Rosji. Sławetne 86 procent popiera niemal wszystkie posunięcia władzy, nawet te najbardziej dyskusyjne. Wolność słowa, czyli wolność krytykowania władzy, zdaje się być potrzebna bardzo niewielu.
Tymczasem państwo nieustannie nam sygnalizuje, że odebrać może nam także i inne nasze wolności: przepis mówiący, że osobom podejrzanym o ekstremizm (czytaj: o opozycyjną działalność polityczną) może zostać odebrane prawo wyjazdu z kraju, wykreślono z pakietu Jarowej dopiero w ostatniej chwili. I nie jest wcale pewne, że temat ten nie powróci.
Ale czy i ta wolność jest komukolwiek potrzebna? Przecież dwie trzecie Rosjan nie posiadają paszportów. Trzy czwarte nigdy nie były za granicami byłego ZSRR.
Wolność wyrażania opinii? W centralnej Rosji na ostatnie wybory do Dumy przyszło mniej niż 30% wyborców.
Nawet prawo do życia prywatnego, być może najważniejszą ze zdobyczy prostego człowieka w nowej Rosji, władza próbuje ociosać. Znieważa homoseksualistów, grozi zakazaniem aborcji, blokuje erotyczne portale i za chwile pewnie zacznie reglamentować seksualne praktyki szeregowych obywateli. Podsłuchiwać nasze telefony i czytać sms-y już potrafi, a teraz jeszcze próbuje opracować sposób na odczytywanie zaszyfrowanej korespondencji elektronicznej. Ale nikt nie śmie przeciwko temu protestować.
Czy potrzebna jest nam ta wolność? A może potrzebne jest nam coś innego?
A może przez te wszystkie epoki o wiele bardziej nurtującym nas tematem, ważniejszą dla nas wartością była sprawiedliwość? Bunty chłopskie w carskiej Rosji, powstanie 1905 roku, Rewolucja Październikowa 1917 roku – paliwem tych wydarzeń było poczucie ucisku i krzywdy zadawanej przez władzę i jej przedstawicieli zwykłym ludziom.
Dążenie do sprawiedliwości stało się główną emocją, która miała uzasadniać i usprawiedliwiać budowę socjalistycznego i komunistycznego projektu w Rosji. Głosy zbierane po dziś dzień przez różnej maści lewicowców – to głosy za sprawiedliwością społeczną. A wolności od lat nie starcza głosów na przekroczenie progu wyborczego.
Wizja ZSRR upiększona przez oficjalną propagandę i emerycką nostalgię stała się obrazem sprawiedliwie urządzonego państwa. A odradzanie się Rosji jako imperium, całe to jej wyimaginowane wstawanie z kolan, wywołuje w ludziach emocjonalne reakcje, ponieważ wydaje im się, że dokonuje się historyczna sprawiedliwość – Rosja jakoby odzyskuje to, co prawnie się jej należy, może się odegrać za lata upokorzeń. Właśnie dlatego nawet najbardziej skandaliczne działania Rosji na arenie międzynarodowej cieszą się poparciem większości jej obywateli.
Wyszliśmy z Egiptu 25 lat temu; zatoczyliśmy koło maszerując po pustyni, po roponośnym piaskach, po czym zatęskniliśmy za niewolą faraońską, zmęczyliśmy się otwartą przestrzenią, zapragnęliśmy znów budować bezsensowne piramidy i teraz dobrowolnie wracamy do Egiptu. Ci, którzy urodzili się na pustyni, wyssali miłość do Stalina z mlekiem matki: można to jeszcze zrozumieć, gdy na myśl o Stalinie orgazmu dostają weterani spec-służb, ale gdy staje się on Che Guevarą trzynastolatków? Wśród naszych nastolatków jest wszak mnóstwo stalinistów.
Być może ludzie tęsknią za poczuciem, że wszyscy mają jeden cel? jednego dla wszystkich celu? Za strukturą życia radzieckiego, która przypominała ul? Za brakiem obowiązku myślenia i ponoszenia odpowiedzialności, czym w ZSRR rekompensowano odebranie wolności? Może chcą oni być nie obywatelami, lecz dziećmi? Żeby państwo niczym rodzic brało na siebie wszystkie ich troski i zwalniało ich od myślenia o złożonych problemach egzystencjalnych? Wolność to wszak konieczność ponoszenia odpowiedzialności za swoje życie, za losy bliskich. A my nadal boimy się odpowiedzialności. Przez 25 lat nie zdołaliśmy wydorośleć.
A może po prostu azjatyckość i z jej tendencją do kolektywizmu jest w nas silniejsza niż indywidualizm typowy dla cywilizacji zachodniej? A może zlanie się z kolektywem bliższe jest naturze człowieka rosyjskiego niż wolność oznaczająca niezależność od innych? Nie ulega wątpliwości, że rewersem wolności jest samotność.
A może jednak jesteśmy Europejczykami, tyle że zabito w nas pragnienie wolności?
Za każdym razem, gdy krytykuję władzę w artykułach albo choćby po prostu publicznie nazywam rzeczy po imieniu, wiem, że moi rodzice będą dzwonić do mnie i prosić, abym zwracał na siebie mniej uwagi. U moich dwóch żywych jeszcze dziadków takie emocje są jeszcze silniejsze. Ci będą mówić, że ja nie rozumiem, jak bardzo ryzykowne jest mówienie prawdy, dlatego lepiej się nie wychylać. A przecież ja w istocie nie jestem opozycjonistą i nie zajmuję się działalnością polityczną.
W latach 1920. mój pradziadek został rozkułaczony i zesłany na Sołowki. I choć żadnej inny mój krewny nie był prześladowany, moi rodzicie boją się. W ciągu 25 lat wolności pokolenie obecnych sześćdziesięciolatków ani trochę w tę wolność nie uwierzyło. Wierzy za to, że może wrócić terror. Nasi starcy są bardzo wyczuleni na wszelkie oznaki powrotu tamtych czasów i zaczynają milczeć jeszcze zanim się ich o to poprosi.
Zaś władza zręcznie tym strachem manipuluje, wysyłając do narodu różne sygnały. Słowa, że nadchodzi nowy rok 1937 to jedna z klasycznych putinowskich mantr, która przez ciągłe powtarzanie zaczyna brzmieć jak realna prognoza. Czasem te sygnały są wyjątkowo wyraźne – na przykład wtedy, gdy słyszymy, że stale wzmacniana Federalna Służba Bezpieczeństwa ma być znowu nazywana Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego – jak w czasach stalinowskich.
Może to właśnie w strachu tkwi problem?
Może jednak naprawdę pragniemy niczym się nie wyróżniać?
Manipulując nami w sposób straszny i genialny zarazem, prezentując nam coraz to nowych wrogów, zmuszając do mówienia językiem wojny i angażując nas w wojny już nie wyobrażone, lecz realne, władza oducza nas myślenia. Błądząc pod kanałach telewizyjnych i przeżywając huśtawkę emocji – od strachu do euforii bitewnej i z powrotem – już kolejny rok żyjemy wedle reguł czasu wojennego, nauczywszy się wszystko wytrzymywać i znosić, odwykając pytać i zadawać pytania; stajemy się zbydlęceni i zezwierzęceni.
Władza żąda od nas jedności i jednakowości. Odmienne poglądy i w ogóle wszelka odmienność w ten wojenny czas stają się wyróżnikami zdrajców. Wierne reżimowi masy jednoczą się w Ogólnorosyjskim Froncie Ludowym, a dysydentów stygmatyzuje się jako zagranicznych agentów.
W taki czas chce być jak wszyscy. Robić wszystko to, co robią wszyscy. Nie wyróżniać się. Nie wychylać. Władza – a zdaje się, że władza u nas jest ta sama, co zawsze – nie na darmo poddała naród decymacji. Wystarczy zdjąć z nas ubrania – czy to Zary, czy to Brioni – i okaże się, że wszyscy jesteśmy gołymi, radzieckimi ludźmi.
Oczywiście, wybór między tym, czy być człowiekiem radzieckim czy Europejczykiem, na razie można zrobić dosłownie. Uciekając na Zachód. Ukończyłem szkołę przy Arbacie, z trzydziestu moich kolegów klasy siedmiu dokonało swego cywilizacyjnego wyboru i żyje w Europie i USA. Z Rosji wyjeżdżają setki tysięcy młodych i aktywnych ludzi.
Ci, którzy próbują kontynuować dyskusję na temat przeszłości i przyszłości Rosji poza ideologicznymi ramami propagandy, poddawani są obstrukcjom przez prowokatorów – hunwejbinów, klownów w frontowych zielonych pilotkach i pseudo-kozaków, którzy przed kamerami propagandowej machiny symulują patriotyzm i szpiegomanię.
Symulują, ponieważ kazionny hurra-patriotyzm w Rosji pochodzi oczywiście od słowa „kazna” – czyli kasa. Ludzie grają w to za pieniądze, tak jak grają w prawosławną duchowość i zimną wojnę.
Problem w tym, że kukła wojny potrafi ożywać, obrazowy język wojny może stać się zaklęciem wywołującym ją. My to widzieliśmy – w Europie sto lat temu.
Problem w tym, że bojąc się odpowiedzialności za swoje losy, pokornie oddajemy władzę nad sobą w wielu dziedzinach ludziom przypadkowym, których ta władza odurza i którzy z powodu naszej pokory i milczenia widzą w nas bydło: i tak nasza tragedia powtarza się w kółko.
Problem w tym, że marząc o sprawiedliwości, a więc staje cierpiąc z powodu niesprawiedliwości – nijak nie możemy zrozumieć, że tylko biorąc swój los w własne ręce zdołamy ją osiągnąć.
Nijak nie zrozumiemy, że droga do tak upragnionej przez nas sprawiedliwości prowadzi tylko przez wolność, oto nasz problem.
Tylko wychodząc z szeregu, tylko odmawiając maszerowania w kolumnie, tylko wyróżniając się i wychylając, tylko przezwyciężając strach przed byciem zauważonym i wyrwanym z własnego życia, tylko decydując się być jednostką, możemy pretendować na wolność i sprawiedliwość.
Ale zdaje się, że to w naszym kraju wymaga coraz większej, i większej odwagi.
Ja rozumiem ludzi, którzy maszerują kolumnami i rozumiem ludzi, którzy chowają głowę w piasek. Wszyscy bardzo pragną żyć i bardzo nie chcą porywać się na bohaterskie czyny. Bohaterstwo to domena ludzi szalonych, ludzi o obniżonym poziomie lęku; albo tych jednostek, dla których idee i wierność sobie są ważniejsze od dostatku i bezpieczeństwa.
Takich ludzi jest przecież bardzo niewielu i ja nie wiem, jak i skąd oni się biorą. Ale my wszyscy widzimy, dokąd i jak oni odchodzą.
I ciągle tylko dzięki prawdziwym bohaterom, dzięki prawdziwie niezależnym i odważnym ludziom takim jak Anna Politkowska i Borys Niemcow uświadamiamy sobie, że żyć można inaczej. I zaczynamy bać się powtórzenia ich losu. I zaczynamy wstydzić się tego strachu.
Tak wiele mówię o naszej wyjątkowości, ale oczywiście jesteśmy takimi samymi ludźmi jak Niemcy, Francuzi i Anglicy. Jak Chińczycy i Koreańczycy. Wszyscy rodzimy się wolni – i unikalni. Pytanie tylko w tym, z czego – i dla czego – potem rezygnujemy.
Ja nie chcę wierzyć w to, że mój kraj naprawdę skazany jest na bycie imperialną kolonią.
Rosja może pozostać w swoich obecnych ogromnych granicach i jednocześnie być nowoczesnym państwem. Jej bezkresna geograficzna przestrzeń może być przestrzenią sprawiedliwości i wolności.
Ale na tę wolność trzeba zasłużyć.
Tłumaczenie z rosyjskiego – Katarzyna Chimiak