Dzisiejsze młode rosyjskie pokolenie różni się od poprzedniego mentalnościowym zapleczem. Żaden dwudziestolatek nie jest obciążony bolesnym dla starszych Rosjan doświadczeniem rozpadu ZSRR, nie widział w sklepach pustych półek, nie doświadczył jakiegokolwiek braku podstawowych produktów, więc nie nabawił się traum i kompleksów.
Ilja, Nastia i Sasza mają po dwadzieścia kilka lat. Na co dzień studiują na najlepszych moskiewskich uniwersytetach, uczą się języków obcych, przygotowują do kartkówek i referatów. W wolnych chwilach chodzą do kina, czytają, podróżują, zwiedzają miasta Europy Zachodniej, które im się podobają, ale w których nie chcieliby mieszkać na stałe: „Rosja jest jak mama. Nie zostawia się jej”, mówią.
Mimo że przeżywają właśnie pierwsze miłości, to zapytani o jej znaczenie, czerwienią się, uśmiechają zmieszani pod nosem, bo nie do końca wiedzą jeszcze, jak to uczucie zdefiniować. Żadne z nich nie ma natomiast problemu z odpowiedzią na pytanie, co jest dla nich największą w życiu wartością. „Wolność”, odpowiadają krótko i zdecydowanie, zdając sobie jednocześnie sprawę, że w państwie autorytarnym nigdy jej w pełni nie doświadczyli: „Zachować wolność w kraju, który zniewala swoich obywateli można tylko poprzez ciągłą walkę o nią: o wolność swoją i innych”, tłumaczą mi.
200 tysięcy mandatu za wolność
Cała trójka aktywnie brała udział w letnich protestach. Z różnym dla siebie skutkiem. Ilja ma zapłacić mandat – 200 tysięcy rubli, bo w ciągu roku zatrzymano go na akcjach opozycji już kilka razy: „Wygrałem państwową olimpiadę. Trudno, zapłacę ze stypendium”.
Nastia przez kilka tygodni nie spała, stresując się najpierw rozprawą sądową, później – apelacją: „Najbardziej bałam się, że wyrzucą mnie z uczelni”. Sasza stracił kilkanaście dni z życia – pech chciał, że zatrzymano go na Sadowym akurat podczas protestu, który policja najbrutalniej zwalczała. Spędził w celi kilkanaście dni, ale za to poznał Aleksieja Nawalnego, który też wtedy siedział: „Nie we wszystkim się z nim zgadzam, mam inne poglądy, ale to było ciekawe doświadczenie i muszę przyznać, że jest naprawdę silny i charyzmatyczny”.
Kiedy pytam ich, czy nie boją się brać udziału w akcjach, dzisiaj zgodnie przyznają, że jednak się boją, co jeszcze w lipcu tego roku nie chciało im przejść przez gardło. Lato protestów udowodniło im nie tylko jak agresywna potrafi być policja, ale też na jaką skalę w Rosji fabrykuje się sprawy karne i wyroki, by zastraszyć społeczeństwo, a niewinnych ludzi skazać na więzienie. Część ich bliskich kolegów za udział w protestach została już osądzona, inni – ciągle czekają w aresztach na decyzje sądu. Młodzi jednocześnie przyznają, że uczucie strachu nie jest tak silne, jak potrzeba działania i chęć wprowadzenia zmian: „To nasz kraj. To my jesteśmy za niego odpowiedzialni. Można nie robić nic, pogrążyć się w apatii, bo to najwygodniejsze, tylko że wtedy damy im wolną rękę”.
Wszystko jak wcześniej, tylko nie tak
Seria trwających w Moskwie od początku lipca protestów przez niektórych jest porównywana do wydarzeń 2011/12, kojarzonych przede wszystkim z placem Błotnym i wybuchem „powstania” klasy średniej. To, co szczególnie rzucało się podczas nich w oczy była obecność młodzieży, która świadomie wyszła na ulice nie po to, by walczyć o dobra materialne, ale o wartości, które na schemacie piramidy Maslowa znajdują się znacznie wyżej: o wolność i demokrację. Powala to odnieść wrażenie, że dzisiejsza młodość jest bardziej świadoma od tej, która brała udział w protestach na placu Błotnym siedem lat temu.
Pochodząca z różnych środowisk młodzież, aktywna politycznie, mieszkająca i studiująca w jednym z najbogatszych miast Europy, które pod względem ilości inwestowanych w nie pieniędzy kilkakrotnie przewyższa Paryż, Londyn czy Berlin, ma dzisiaj inne troski i potrzeby.
Z jednego z ostatnich sondaży przeprowadzonych przez Centrum Lewady wynika, że 59 proc. Rosjan uważa, że brak wolności i nierespektowanie praw człowieka jest znacznie poważniejszym problemem niż trudna sytuacja ekonomiczna. Jednocześnie 84 proc. deklaruje chęć i gotowość do działania w interesie swojego kraju; miażdżąca większość Rosjan podkreśla tym samym, że demokracja uczestnicząca, o której wcześniej tylko słyszała, rzeczywiście jest jej potrzebna i stanowi dla niej wartość. Młodzi czują się dzisiaj za kraj, w którym żyją odpowiedzialni i żądają narzędzi, niezbędnych do realizowania bardzo konkretnych działań, bo wierzą, że nie tylko mogą Rosję zmienić, ale też, że dobrze sobie z tym poradzą.
Na to poczucie odpowiedzialności i sprawczości młodych duży wpływ miało utworzenie się klasy średniej, niezależnej od jakiegokolwiek finansowania państwa czy innej świadczonej przez nie pomocy. Ludzie, którzy nie potrzebują państwowego wsparcia i pieniędzy, bo mogą bez nich żyć na godnym poziomie, mają okazję działać, myśleć.
Dalej od ZSRR
Dzisiejsze młode rosyjskie pokolenie różni się od poprzedniego mentalnościowym zapleczem. Żaden dwudziestolatek nie jest obciążony bolesnym dla starszych Rosjan doświadczeniem rozpadu ZSRR, nie widział w sklepach pustych półek, nie doświadczył jakiegokolwiek braku podstawowych produktów, więc nie nabawił się traum i kompleksów.
Dorastanie na początku XXI wieku sprawiło, że większość z nich od dziecka mogła podróżować po Europie, traktować ją nie jako inny, obcy i nieznany świat, ale coś osiągalnego i bliskiego, co różni się od Rosji, a przez to często bardziej się pod wieloma względami podoba. I jak zaznacza Nastia, „świadczy o tym, że jeżeli w kraju panuje prawdziwa demokracja, można pięknie i dobrze żyć”.
Młode pokolenie nie zna też strachu przed drugim człowiekiem, nie było wychowywane w atmosferze wrogości i nieufności.
Dzisiaj to, co jest dla niego ważne, to poczucie solidarności, występowania w imię wspólnych wartości i walki o te same cele, a udział w protestach to daje. Jednocześnie to pierwsze pokolenie, dla którego życie nigdy nie dzieliło się na sferę rzeczywistą i online. Te pola od zawsze się dla niego przenikały, dzięki czemu młodzi mieli okazję od razu trafić poza przedstawiany przez państwową telewizję świat i wyrosnąć w przestrzeni, w której każdy może wyrazić zdanie, nawet najbardziej krytyczne, wiadomości przedstawiane są z różnych perspektyw, a użytkownicy sieci nie wahają się sprawdzać ich wiarygodności. Potrzeba wyrażenia własnego zdania stała się dla nich tym samym czymś naturalnym, czego nie trzeba się bać i hamować. Żadnemu nigdy nie przyszłoby do głowy, by obwiesić ściany pokoju dywanami ze strachu przed uszami sąsiadów.
Mało tego, rosyjscy piękni dwudziestoletni nie tylko nie chcą kryć się ze swoimi poglądami, całkowicie odrzucając utarte w kraju przekonanie, że lepiej nie wysuwać się przed szereg. Oni gotowi są je wypowiadać głośno i wyraźnie, nie bacząc na konsekwencje, jeżeli tylko mają pewność, że są słuszne. Kiedy pytam Ilję, dlaczego, mimo że jest notowany i już ukarany wysokim mandatem, nadal uczestniczy w akcjach protestu, słyszę: „Jeżeli nic nie będziemy robić, władze będą same się wybierać w nieskończoność. A ja wiem, że mój głos się liczy”.
Kreml bagatelizuje młodzież
Kontrolująca telewizję władza nie wzięła pod uwagę, że internet i sieci społecznościowe staną się tak istotne. Brak możliwości kontrolowania świata online i poddawania go putinowskiej propagandzie sprawiły, że sprawdzone narzędzia, którymi dysponował Kreml, stały się niewystarczające. Pomijanie w państwowej telewizji niewygodnych dla władzy kwestii nie jest już wyjściem, choć jeszcze kilka lat temu można było mieć pewność, że omawiane w sieci grube afery rosyjskich polityków przejdą bez większego echa, bo na 145 mln obywateli będzie o nich wiedziało raptem 20 mln. Tak było z opublikowanym przez Nawalnego filmem dokumentalnym dotyczącym niewyobrażalnego majątku Miedwiediewa, którym entuzjazmowała się połowa zagranicznych mediów, ale który nie wpłynął na wyniki wyborów.
Kreml zdaje się tej zmiany nie rozumieć albo ją bagatelizuje i nie próbuje zaskarbić sobie młodych. Nadal stosuje strategię milczenia, utwierdzając młodzież w przekonaniu, że dopuszcza się poważnych machlojek i za nic ma obywateli. Co więcej, przestarzałej i starzejącej się władzy cały czas wydaje się, że tęsknota za imperialnością i patriotyzm są głównymi wartościami, dzięki którym można wiele ugrać. Zaufani Putina nie rozumieją zupełnie, że ludziom nie wystarczą już gigantyczne, przekraczające zachodnie możliwości inwestycje w rozwój dowolnie wybranego miasta, innego dobra narodowego czy dziedziny życia. Z kolei próby udowodnienia sobie własnej wielkości i górowania nad innymi przez zawłaszczanie cudzych terytoriów, wystawne olimpiady czy mundiale spotykają się tylko z krytyką, bo pociągają za sobą koszty i problemy.
Kiedy rozmawiam ze starszymi kolegami i koleżankami o tym, co według nich jeszcze mogło wpłynąć na to, że jest w młodzieży tyle słusznego buntu, wielu odpowiada, że kluczowy jest zupełnie inny model relacji z rodzicami. Turgieniewowski model z „Ojców i dzieci” odszedł w niepamięć, młodzi nie mają dzisiaj aż tylu powodów, by buntować się w domu. Nie słuchają po kryjomu infantylnej, buńczucznej muzyki, popularnej w latach zerowych, kiedy zblazowani raperzy wypłakiwali się z powodu wysokich cen narkotyków, niespełnionych miłości i braku pieniędzy, za to cytują w domu teksty piosenek współczesnego, młodego FACE’a czy Husky’ego, którzy śpiewają, że „w oczach ludzi widzą tylko bezsilność”, a „jeżeli kraje są porami roku, to Rosja jest jesienią”.
Młodzi od razu rzucają się dzisiaj na głęboką wodę, często przy wsparciu rodziców, i mają w sobie siłę i potencjał, jakich nie miały poprzednie pokolenia. Reżyser Kiriłł Nienaszew, obserwujący moskiewskie wydarzenia minionego lata, powiedział ważną rzecz: „Ci młodzi ludzie albo całkowicie odmienią Rosję, albo będzie to historia ogromnego rozczarowania”.
Wiktoria Bieliaszyn
*Fragmenty powyższego artykułu zostały opublikowane 3 sierpnia w „Magazynie Świątecznym” Gazety Wyborczej w moim tekście pt. „Dziaders z Kremla nic nie czai”.