Rosjanki w Polsce: Rosja to nie jest Putin, Rosja to my

Katarzyna Surmiak-Domańska, wysokieobcasy.pl

Brat podarował mi na Nowy Rok zestaw rosyjskiego patrioty: kubek z Putinem i napisem „Krym jest nasz”, magnes na lodówkę ze zdjęciem Putina na czołgu z napisem „Wszystko idzie według mojego planu” oraz kawior

1 marca 2015 r. pod kolumną Zygmunta na wiecu wsparcia dla więzionej przez Rosję ukraińskiej pilotki Nadii Sawczenko oraz proteście przeciw zamordowaniu Borysa Niemcowa pierwszy raz w życiu krzyczałam: „Rossija budiet swobodna!”. Przyszło nas ze trzysta osób, głównie Polaków, ale wiele napisów było po rosyjsku, a na środku powiewała rosyjska flaga. Z daleka można było nas wziąć za demonstrację poparcia dla rebeliantów z Donbasu.

Manifestację zorganizowała grupa znajomych z Warszawy. Głównie Rosjanek. Nazywają się Za Wolną Rosję i są nieoficjalną ambasadą nieputinowskiej Rosji w Polsce.

Masha

1 marca 2014 r. w sobotę rosyjski senat zgadza się na wprowadzenie wojsk na Krym. Pod rosyjską ambasadą w Warszawie stoi kilkadziesiąt osób. Prawie sami Ukraińcy i Białorusini, ale też Polacy i nieliczni Rosjanie. W powietrzu nienawiść, ktoś przyniósł flagę Rosji ze swastyką. Nagle przed grupkę wychodzi niewysoka dziewczyna, kręcone włoski blond. Koleżanka ją przytrzymuje: „Nie idź, Masza, rozerwą cię”. Ale Masza chwyta mikrofon i zaczyna mówić. Po polsku. O tym, że myślącym Rosjanom jest wstyd za ten Krym, o tym, że w Moskwie i Petersburgu też wyszli ludzie w proteście, że my po tym wiecu wrócimy do domu i napijemy się herbaty, a ci z Petersburga spędzą noc w areszcie.

Nikt jej nie rozerwał. Przeciwnie – ludzie klaskali.

– A jakieś ukraińskie babcie wyściskały mnie i powiedziały, że jestem dzielna – opowiada mi Masza.

Następnego dnia ma do pracy na popołudnie, jedzie do Empiku, kupuje czerwony papier, pisze flamastrem: „Putin, ja Russkaja, mnie stydno za moju stranu”, i znowu pod ambasadę. Tam już nikogo, tylko dwóch policjantów. Spisali ją, stanęła. – Rozwinęłam plakat przodem do ambasady, dokładnie naprzeciw wielkiego okna, za którym – wiem, bo chodzę tam głosować – wisi portret Putina. I prawie zaraz z głośnika domofonu przy bramie ktoś zaczyna groźnie szczekać po rosyjsku. Ja nic.

Mija dziesięć minut, z gmachu wybiega facet w garniturze. Idzie spiesznym krokiem w moją stronę, wymachuje ręką i krzyczy: „U nas jest’ wasza fotografija. Wy jeszczo posmotritie! Kto wam, blad’, zapłatił”. Zażądał od policjantów, żeby mnie usunęli. A policjanci na to, że nie usuną, bo prawo polskie nie zabrania nikomu stać na ulicy. I to było bardzo miłe. Tego dnia wieczorem ukraiński Prawy Sektor napisał na swojej stronie o jedynej Rosjance w Warszawie, która jest przeciwko Putinowi. We wtorek przyszłam znowu sama, ale zaraz dołączyła do mnie taka Julia, Rosjanka, którą poznałam kilka lat wcześniej przez internet, ale nigdy nie mogłyśmy znaleźć czasu, by się spotkać. No i stałyśmy razem jeszcze przez tydzień.

Jak jednego dnia nie przyszłyśmy, bo się rozchorowałyśmy, to następnego policjant powiedział: „Już się martwiliśmy, dlaczego pań nie ma”. Potem zrobiłyśmy plakaty po polsku, np. „Rosja to nie jest Putin, Rosja to my”, i odwróciłyśmy się przodem do Belwederskiej. Kierowcy trąbili i pokazywali V. Czasem ktoś podchodził, żeby się upewnić, czy my to na pewno Rosjanki. 8 marca, w przeddzień referendum w sprawie Krymu, było nas już pięć.

– Same dziewczyny?
– Tak. Tylko jednego dnia dołączył mój kolega Gosza, ale potem musiał wyjechać. Więc nasz protest stał się protestem młodych kobiet. Jedna z koleżanek przychodziła ze swoją córką Majką. Mimo że mieszkam w Polsce siedem lat, mało znam tutejszych Rosjan. Teraz ich poznawałam. Głównie poprzez komentarze na Fejsie.
– I jacy są?
– Większość uznała, że mamy wyprane mózgi. Ostatniego dnia podeszła do nas para Rosjan koło sześćdziesiątki. Mężczyzna krzyknął: „Wy głupie jesteście! Krym jest nasz!”. I splunął.

Walentyna Czubarowa – antropolożka społeczna. Do Warszawy przyjechała w 2014 r. na studia podyplomowe. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta

Walentyna

– Moja babcia bardzo się zdziwiła, gdy usłyszała o aneksji Krymu. Jak to, czy Krym ma być rosyjski? A to czyj teraz jest? – mówi koleżanka Maszy Wala Czubarowa. – Babcia wcale nie wspiera Putina, po prostu całe życie była przekonana, że Krym leży w Rosji. Przecież tam co roku się jeździ na wakacje, wszyscy tam mówią po rosyjsku. Ja sama muszę się pilnować, żeby w myślach nie traktować Ukrainy jako naszej. To, że część Ukraińców chce mówić po ukraińsku, wielu Rosjanom wydaje się jak by to powiedzieć sztuczne. Rozumiesz, to jest w nas podświadome: przecież mogą mówić po rosyjsku, więc po co się wygłupiają?

Kiedy w poniedziałek 3 marca 2014 r. Masza Makarowa stała w Warszawie pod ambasadą, Wala jeszcze w Moskwie pisała petycję do portalu Change.org w imieniu Rosjan, którzy sprzeciwiają się aneksji Krymu. Podpisało się pod nią kilkadziesiąt tysięcy osób. Równocześnie na swoim prywatnym profilu zbierała między innymi podobne komentarze, co Masza. Że nienawidzi własnego kraju. I to jest właśnie coś, czego ja nie mogę zrozumieć, bo jak można komuś zarzucić, że nienawidzi ojczyzny, tylko dlatego że nie chce, by była ona agresorem.

Wala próbuje mi wytłumaczyć punkt widzenia przeciętnego obywatela Rosji: – To wynika z chorej miłości. On myśli tak: Przecież Ukraina jest nasza. Jak to nie chce być z nami? No jak tak można! A Gogol to gdzie się urodził? Pod Kijowem. A opisywał tamte tereny jako Małą Rosję. Nasze szkolne lektury „Jarmark w Soroczyńcach” i cały cykl „Wieczory na chutorze w pobliżu Dikańki” sławią folklor kozacki, ale są napisane po rosyjsku. Jeśli wtedy nikt tam nie myślał w kategoriach ruchu narodowościowego, to dlaczego teraz im się odmieniło?

– My mamy w lekturach „Pana Tadeusza”, najbardziej polską z książek, który zaczyna się od „Litwo, ojczyzno moja”. Mój tata urodził się we Lwowie, mam tam na cmentarzu rodzinę. I co z tego?
– No i dla przeciętnego Rosjanina ty jesteś jakaś dziwna. Koledzy Polacy opowiadali, że jechali niedawno z Irkucka do Moskwy i w pociągu poznali Rosjan, którzy ich pytali: „A czemu sobie nie weźmiecie teraz tego Lwowa?”.
– Po co mam sobie brać Lwów, skoro zawsze mogę tam pojechać!
– Ale nie rozumiesz, my jesteśmy imperium! Rosyjskim dobrem narodowym jest to, że jesteśmy groźni! – śmieje się Wala.
– Rosja kocha Ukrainę jak zaborcza matka, która nie chce wypuścić dziecka spod skrzydeł?
– Nie, Rosja ją kocha jak zazdrosny mąż. Jest takie okropne powiedzenie w Rosji: bije, znaczy kocha.

U Wali w domu takiego myślenia nie było. Pochodzi z rodziny o poglądach antykomunistycznych i antyputinowskich. Jest moskwiczanką w czwartym pokoleniu. Przyznaje, że Rosję poza stolicą zna raczej słabo. Za to Polskę – całkiem nieźle, bo często przyjeżdżała do nas, pracując nad doktoratem. Jeździła po małych miasteczkach, by pytać ludzi, co im się kojarzy ze słowem „Europa”, a co ze słowem „słowiańskość”, i odkryła zdumiewającą dla siebie rzecz, mianowicie że dla Polaka w przeciwieństwie do Rosjanina słowiańskość nie stoi wobec europejskości w opozycji. W Rosji powiedzenie „Jestem Europejczykiem” pachnie zdradą.

Druga ciekawa rzecz: Polacy nie stawiają znaku równości między słowami „władza” i „ojczyzna”. I to jest według Wali świetne. Ostatnie wybory prezydenckie skłoniły ją do ciekawej refleksji:

– Zachwyca mnie to, że kiedy Polacy wybiorą sobie jakiegoś prezydenta, to on zaraz przestaje się podobać i już chcą wybierać nowego. Tradycyjnie jesteście niezadowoleni z tego, kto jest przy władzy. To fantastyczne! Ktoś powiedział o Amerykanach: „Szczęśliwy naród, który stać na to, żeby wybrać na prezydenta idiotę”. To znaczy, że prezydent nie ma aż takiego wpływu na wasze życie. Najważniejsze, żeby można go było zmienić. A najbardziej wam zazdroszczę tych autentycznych wyborczych nerwów. Wy idziecie do urn i nie wiecie, kto wygra!

Wala poznała Maszę Makarową jeszcze w Rosji. Brała u niej lekcje polskiego na Skypie. Na studia podyplomowe przyjechała we wrześniu. Po decyzji o rozwodzie z mężem postanowiła zostać w Polsce. Pisze doktorat i wychowuje syna.

– Głupio mi było, że tam u nas, w Rosji, tyle się dzieje, ludzie narażają życie, a ja sobie siedzę w bezpiecznej Polsce. Więc zaraz dołączyłam do Maszy. 15 stycznia pod kolumną Zygmunta na wiecu poparcia dla braci Nawalnych stałyśmy razem. Przyszło 50 osób: Ukraińcy, Rosjanie, Polacy, Tatarzy, Gruzini. A 1 marca – 300.

Na razie Za Wolną Rosję jest nieformalnym komitetem. Oprócz Maszy i Wali jest w nim jeszcze oficjalnie 13 osób. Dziesiątka to Rosjanki i Rosjanie. Do tej pory oprócz wieców w sprawie Nawalnych, Niemcowa czy Nadii Sawczenko zorganizowali wiec na rzecz uwolnienia Swietłany Dawydowej – matki siedmiorga dzieci, którą oskarżono o zdradę tajemnicy państwowej. Niedawno na ich zaproszenie rosyjski opozycyjny dziennikarz i satyryk Wiktor Szenderowicz spotkał się z warszawiakami w Fundacji Batorego. Ale najważniejsza praca komitetu to prowadzenie strony na Facebooku, gdzie tłumaczy na polski artykuły z opozycyjnej prasy rosyjskiej. Komitet chce zmienić nasze myślenie o Rosji jako o narodzie otumanionym przez propagandę i obojętnym na przemoc.

Z profilu komitetu Za Wolną Rosję, Facebook, 30 maja 2015 r.: Fobia antyamerykańska osiągnęła w Rosji taki poziom, że redakcja rządowego periodyku „Rodina” serio potraktowała żart pewnego amerykańskiego komika, że senator John McCain nawołuje do rozwiązania problemu korupcji w FIFA metodą interwencji militarnej. Władze Rosji z niepokojem patrzą na śledztwo FBI w sprawie FIFA, ponieważ wiele wskazuje na to, że mundial w Rosji został kupiony, m.in. za obrazy z Ermitażu.


Anna Mirkes w Instytucie Adama Mickiewicza kieruje rosyjskojęzyczną sekcją portalu Culture.pl. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta

Anna

W lutym 2015 r. ośrodek Pew Research opublikował sondaż, w którym grupie respondentów z 44 krajów świata zadano pytanie: „Jakie masz zdanie o Rosji – dobre czy złe?”. Okazało się, że najgorsze zdanie mają Polacy. Już 81 proc. z nas nie lubi Rosji. To o 27 proc. więcej niż rok temu. Co do samych Rosjan – wg najnowszych badań CBOS-u nie lubi ich połowa Polaków. To znaczy, że pod wpływem wydarzeń z 2014 r. ta niechęć zwiększyła się o 8 proc. Bardziej niż Rosjan nie lubimy tylko Romów.

Do komitetu Za Wolną Rosję dołączyła też Anna Mirkes-Radziwon. Pracują razem z Maszą w IAM. Anna jest żoną mojego kolegi Polaka. Znamy się kilkanaście lat. Ich dwaj synowie, 10- i 12-letni, chodzą do polskich szkół. Anna mówi bezbłędnie po polsku, pisze do polskich gazet.

– Uczucie wstydu za swoje państwo towarzyszy mi od lat, niezależnie od tego, gdzie mieszkam. Ale nie wstydzę się swojego języka ani narodowości, nie przeszkadza mi, że jestem Rosjanką w Polsce. Rozmawiam z moimi dwujęzycznymi dziećmi po rosyjsku i czasami dostrzegam na ulicy czyjeś ostre spojrzenie. Młodszy syn, gdy przyszedł do nowej warszawskiej szkoły, usłyszał: „Ty ruska pało”. To naturalne, że dzieci dokuczają sobie na różne sposoby, ale w Rosji nikt mu nie dokuczał z tego powodu, że jest Polakiem.

Albo taki przykład. Jest u nas miły pan dozorca. Znamy się od lat, mówimy sobie „dzień dobry”. Któregoś dnia usłyszałam przypadkowo, jak on mówi do kogoś o mnie, moja herbata stała niedopita czy coś: „To ta Rosjanka zostawiła”. Jest „pani Ewa”, jest „ten Kowalski”, a ja jestem „ta Rosjanka”. Rozumiesz To tak jak pewien fotograf w Toruniu, którego co roku spotykałam na festiwalu – miła znajomość. A potem się dowiedziałam, że przez cały ten czas mówił o mnie „ta Żydóweczka”. Ostatnio w Fundacji Batorego Wiktor Szenderowicz mówił, że propagandyści Putina i europejscy nacjonaliści grający kartą rusofobii powinni być sobie dozgonnie wdzięczni. Bo jedni nie mogą istnieć bez drugich. Ale mnie najbardziej wkurza nie ultraprawica, bo i czego się spodziewać po oszołomach, martwią mnie tak zwani eksperci – ludzie ze środowiska polskiej inteligencji, a nawet koledzy dziennikarze, po których można by się spodziewać głębszego spojrzenia. Drażni mnie łatwość odwoływania się do wyświechtanych stereotypów, zamiłowanie do tanich uogólnień.

– Na przykład? – pytam.

– Pewien reżyser filmowy nakręcił ckliwy melodramat o biednej Rosjance. Mówi w wywiadzie: „Rosjanie? Ja ich znam osobiście. To wspaniali, serdeczni ludzie, zanim nie przyjdzie do wykonania rozkazów. Bo jak trzeba wykonać rozkaz, to nic się nie liczy: zabijacie bez mrugnięcia okiem, bo tak nużno”. Tak widzi ludzi i tak kręci filmy. Albo jest taki reporter, nieustraszony zdobywca Dzikiego Wschodu, który wykreował się na kowboja macho. I chce mu się powiedzieć, że aby pisać o tym, że Rosjanie chleją wódę, biją żony i po pijaku wypruwają sobie flaki, nie trzeba dziarsko jeździć rowerkiem za Ural.

– No ale nieprawdę pisze?

– Pół prawdy. To tak, jakby znany reporter z USA jeździł do zapijaczonej wsi gdzieś na Mazurach i latami pisał, jak straszna jest ta Polska. On pisze taką prawdę, jaką Polacy znają od stuleci i chętnie usłyszą jeszcze raz. Bo ona pozwala im się czuć lepiej. Pewien polski dokumentalista udzielił wywiadu na temat Syberii. Tytuł wywiadu: „Syberia – egzotyka okrucieństwa”. Egzotyka, a jakże! I on tam mówi tak: „Syberia to straszny kraj, dzicz, tam ludzie nie mają nawet gdzie się załatwić. My, ludzie Zachodu, nie potrafilibyśmy przeżyć tam jednego dnia”. Pół życia mieszkałam na Syberii. W moim rodzinnym Nowosybirsku jest kilka uniwersytetów i Instytut Fizyki Jądrowej, który kształci kadrę dla Stanów.

Wkurza mnie wciskanie banału, bo jest chwytliwy. Tam są barbarzyńcy, a my jesteśmy cywilizowanymi mieszkańcami Zachodu. Kilkanaście lat temu w Zakopanem mój instruktor narciarski, góral, złapał się za głowę: „Ojej, pani z Syberii? Wy tam podobno nie macie co jeść!”. Warto ugryźć się w język, zanim odruchowo powtórzysz pospolitą bujdę. Kiedyś, dawno temu, jako młoda osoba – u nas w Rosji jeszcze nie było aż tak źle – w towarzystwie mądrych ludzi chlapnęłam coś w rodzaju tego, że może Białorusini nie dojrzeli do demokracji. Usłyszałam: „Bredzisz jak siwa kobyła”. Do dziś spalam się ze wstydu, gdy to sobie przypominam.

Masza, dziecko sowieckie

– Widziałam Putina tak jak ciebie teraz – mówi Masza. – W Rosji co roku uczniowie, którzy kończą szkołę z wyróżnieniem, są zapraszani na wielki bal na Kreml. Był rok 2004, siedziałam dumna w pierwszym rzędzie, w torebce komórka połączona z bratem w Smoleńsku, żeby mógł słuchać uroczystości na żywo. Putin powiedział wtedy do nas słowa, których na pewno nie zapomnę: „To wy jesteście przyszłością tego kraju”. Mogę śmiało powiedzieć, że Władimir Putin odmienił moje życie. Dzięki temu, co zrobił z Rosją, po raz pierwszy od długich lat tak naprawdę poczułam, że kocham moją biedną Rosję i ten chory i zatruty propagandą naród.

Masza urodziła się w rodzinie komunisty. Jej ojciec ukończył Wyższą Szkołę Partyjną w Moskwie. Jeszcze w latach 90. legitymację KPZR nosił zawsze przy sercu. Ma na imię Aleksander, tak samo jak ojciec Marii Uljanowej – matki Lenina. Córce dał na imię Maria nieprzypadkowo.

– Dlatego ja się zawsze przedstawiam Masza, a nie Maria. Miałam cztery lata, jak komunizm się skończył, ale w telewizji nadal leciały radzieckie filmy, w szkole śpiewało się te same radzieckie pieśni, choć wokół już tętniła jelcynowska wolność. Mój brat mówił, że Lenin nie jest dobry, bo zabił carską rodzinę, więc rysowaliśmy mu w książce rogi. Kiedy był pucz, uciekł do Moskwy bronić Jelcyna, ja w wieku dziewięciu lat nosiłam znaczek: „Jelcyn moim prezydentem”. W 1999 r. wszyscy płakaliśmy przy choince, gdy Jelcyn powiedział: „Jestem zmęczony, odchodzę”. I na pożegnanie dał nam Putina. Putin był takim jakby ulepszonym Jelcynem, bo z Jelcynem pod koniec rządów już było kiepsko. Pił, chorował, nie ogarniał korupcji, wszystko zaczynało mu się sypać. A Putin był energiczny i świeży. Wprowadził to, czego Jelcynowi się nie udało wprowadzić – stabilność. I Rosjanie teraz kurczowo się jej trzymają. Mój brat na przykład. A ja już nie.

– Dlaczego ty nie?

– Bo dostałam się pod wpływ innych ludzi. Najpierw były wiersze Andrieja Wozniesienskiego, potem poznałam w internecie jego dawnego znajomego z Petersburga. Korespondowałam z nim i on podsycał we mnie idee demokratyczne. W Putinie definitywnie się odkochałam po masakrze w teatrze na Dubrowce i po Biesłanie. Jak w 11. klasie świętowaliśmy 9 maja, dzień zwycięstwa, napisałam w wypracowaniu, że bardziej odpowiednia wydaje mi się nazwa „dzień żałoby narodowej”, bo to nie jest zwycięstwo, kiedy 27 milionów ludzi ginie. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam, że jestem zdrajczynią. A potem na studiach poznałam Natalię Kuzinę, dziewczynę niewiele ode mnie starszą, a już z doktoratem, i ona mnie zainteresowała Polską. To była dla Natalii oaza wolności. Mówiła nam o tym, że w Polsce jest jakaś średniowieczna twierdza, w której otwory strzelnicze zostały tak wyprofilowane, że osoba, która strzela, jest bezpieczna, że nie da się wcelować w otwór z zewnątrz i trafić człowieka.

– To takie dziwne?

– W Rosji nikt się czymś takim nie przejmował. Strzelający był u nas zawsze mięsem armatnim. Wiesz, co mnie jeszcze do dziś zdumiewa w Polsce? Że w głównym wydaniu „Wiadomości” czy „Faktów” mówi się o tym, że dziecko wypadło przez okno albo ktoś zamarzł, albo że rozbił się busik wiozący osiem osób. Ostatnio to poczułam, jak był zamach w redakcji „Charlie Hebdo” w Paryżu. Dostaję do przeczytania informację, że zginęło osiem osób, i taki odruch: tylko osiem? W Moskwie mówi się dopiero, gdy zginie setka naraz. Albo jak umrze ktoś ważny, znany. O pojedynczych morderstwach czy śmiertelnych wypadkach zwykłych ludzi piszą czasem tabloidy, ale żeby się tam dostać, musisz zginąć w makabarycznych okolicznościach, na przykład ktoś obetnie ci głowę.

– Rodzina z piątką dzieci, która zaczadzieje w nocy, nie ma szans dostać się do mediów?

– To byłoby śmieszne.

Anna nie ma płaszczyka

– Gdy byłam w pierwszej klasie podstawówki, do Nowosybirska miał przyjechać Breżniew – opowiada Anna. – Dyrektorka powiedziała: najładniejsze dzieci w ładnych, kolorowych płaszczykach będą witały towarzysza Breżniewa, stojąc w pierwszym rzędzie. I wybrała mnie. Wracam do domu szczęśliwa: „Mamo, jestem ładna, będę witać Breżniewa!”. A mama na to krótko: „Ale nie masz ładnego płaszczyka”.

– I nie witałaś?

– Nie witałam. Z czasem zaszczepiłam się przeciw propagandzie. Zresztą tamta skostniała, infantylna sowiecka propaganda nie mogła nikogo naprawdę uwieść. Nie umywa się do dzisiejszej – perfidnej i profesjonalnej. Pracują nad nią spece od robienia wody z mózgu, przy których Goebbels wysiada. W całej Moskwie, gdziekolwiek wejdziesz, są włączone telewizory i radia. Czekasz w przychodni do dentysty, a na plazmie oglądasz płaczące babcie, zgwałcone kobiety. Wchodzisz do kawiarni na kawę, a tam radio ryczy, że banderowcy ukrzyżowali chłopczyka. „Proszę ściszyć radio – mówię. – Nie życzę sobie „. ” Ale inni goście sobie życzą” – słyszę.

Dzisiejsza propaganda opiera się na demonizowaniu lat 90., okresu ciężkiej, powolnej transformacji, która kojarzy się z dzikim kapitalizmem. Mieliśmy wtedy nurt w mediach i w sztuce, który się nazywał „czernucha”. Zaczęła się wolność słowa i nagle się okazało, że mamy w kraju narkomanów, bezdomnych, bandytów. Przeciętny człowiek, któremu dotąd dawano lukrowany obraz rzeczywistości, ulegał wrażeniu, że to teraz tak się porobiło. Świat się zawalił z powodu upadku ZSRR. A potem przyszedł Putin i zrobił porządek. Ten człowiek nie pomyśli, że za dobrobytem stoi cena ropy. Putinowscy demagodzy skutecznie przekonują, że demokracja równa się anarchii. Zbudowali populistyczny mit, że dopiero teraz Rosja „podnosi się z kolan”. Pokazywałam dzieciom „Dyktatora” Chaplina. Tam Hynkel mówi: „Tomania podnosi się z kolan”. Po pięciu latach pobytu w Moskwie moi synowie śmiali się z tego razem z nami.

Z profilu komitetu Za Wolną Rosję, Facebook, 1 czerwca 2015 r.: Nie słyszałam, żeby po uchwaleniu tej ustawy ktoś z naszej wierchuszki adoptował dziecko. Wiele razy za to słyszałam, że nasza wierchuszka lubi wysyłać swoje dzieci na naukę za granicę – to słowa uczestniczki akcji „Sierocy Pułk” zorganizowanej dziś w Moskwie w celu zwrócenia uwagi na coraz gorszą sytuację rosyjskich sierot. Chodzi zaś o uchwaloną w 2012 r. ustawę Dimy Jakowlewa zakazującą adopcji rosyjskich dzieci obywatelom USA.

Wszystko idzie zgodnie z planem

Komitet Za Wolną Rosję wkrótce będzie legalnym stowarzyszeniem. Niedawno złożył papiery do KRS. Jako stowarzyszenie będzie mogło starać się na przykład o granty. W statucie jego członkowie napisali, że będą dążyli do przekształcenia Rosji w kraj demokratyczny, praworządny, respektujący prawa i podmiotowość każdej jednostki, respektujący prawo międzynarodowe, uznający suwerenność swoich sąsiadów i otwarty na współpracę z państwami zachodnimi.

– Wy rejestrujecie stowarzyszenie, a Putin właśnie podpisał ustawę o niechcianych gościach wymierzoną w niesprzyjające mu organizacje zagraniczne. Nie boisz się, że możesz nie mieć powrotu do domu? – pytam Maszę.

– Boję się. Ale dla mnie i tak nie ma już odwrotu – odpowiada. – Nie ma go od czasu śmierci Borysa Niemcowa. Po jego śmierci ktoś dopisał do imienia Borys miękki znak – wyszło boris’ , czyli „walcz”. Zrobiłam sobie taki sam tatuaż na karku. Więc już teraz i tak na zawsze jestem plakatem opozycyjnym.

– A co na to wszystko rodzice, Masza?

– Oj, niedobrze. To jest dla mnie najsmutniejsze.

– Kłócicie się?

– Czasem. Najbardziej, gdy ukazał się taki mocny reportaż w „Nowej Gazecie” o rosyjskim czołgiście, który spalił się w czołgu podczas walk w Donbasie. Przeżył, ale jest bardzo poparzony, autorka robiła z nim wywiad w szpitalu. On jej opowiada, jak przyjechali na Ukrainę, wiedzieli, gdzie jadą i po co, ale mimo że się spalił, nadal popiera Putina, bo uważa, że jak Ukraina wstąpi do ONZ – tak właśnie powiedział: do ONZ! – to ONZ zaraz tam umieści tarcze rakietowe i zagrozi Rosji. Ja ten materiał zalinkowałam na rosyjskim odpowiedniku Naszej Klasy, na którym są i moi rodzice, no i w domu burza, że to kłamstwo, że rosyjskich wojsk wcale na Ukrainie nie ma, bo jakby były, toby były już w Kijowie.

– Rodzicie też cię uważają za zdrajczynię?

– Oni się o mnie zwyczajnie boją. Jak przyjadę do domu, staramy się nie rozmawiać o polityce. Wolę odpocząć. Brat przestał ze mną gadać. Na Nowy Rok podarował mi kubek z Putinem z napisem „Krym jest nasz”, magnes na lodówkę ze zdjęciem Putina na czołgu i z napisem „Wszystko idzie według mojego planu” i kawior. Powiedział, że to jest zestaw patrioty. Zaśmiałam się, że jak przyjdą mnie aresztować, to ja będę popijać z tego kubka i powiem: „Ale o co chodzi?”. A potem wyrzuciłam na śmietnik.

Za Wolną Rosję, Facebook, 31 maja: Członkowie ruchu „Solidarność” – rosyjskiej organizacji opozycyjnej nawiązującej do polskiej „Solidarności” lat 80. – zorganizowali dziś w Moskwie pikietę antywojenną. Niestety zakłócili ją aktywiści prokremlowskiego rosyjskiego ruchu wyzwoleńczego SERB, którzy wcześniej dwukrotnie zdemolowali miejsce pamięci Borysa Niemcowa na moście Zamoskworieckim. Policja początkowo nie reagowała, aż w końcu zdecydowała się zatrzymać pięć osób z grupy atakujących, w tym lidera ruchu SERB Igora Bekietowa.

Wala Czubarowa

– To kiedy Rosja będzie wolna? Kazałyście nam krzyczeć na wiecu: „Rossija budiet swobodna!”, więc chyba musicie wierzyć, że będzie?

– Szczerze mówiąc, ja mam tutaj huśtawkę nastrojów – odpowiada mi na to Wala Czubarowa. – Czasem wydaje mi się, że już za kilka lat będzie normalnie. A czasem myślę, że sytuacja jest beznadziejna.

Wala ma przeczucie, że Rosja, zanim stanie się wolna, będzie się musiała rozpaść. Wbrew zapędom Putina, żeby powiększać terytorium, coraz trudniej będzie jej utrzymać nawet dotychczasowe granice. Największy problem w tym, że taki rozpad nie odbędzie się prawdopodobnie bez rozlewu krwi. Tego Wala się boi, tego by nie chciała. Zdaje sobie też sprawę z niebezpieczeństwa ze strony Kaukazu Północnego. Przez politykę, którą prowadziła tam Rosja, jest on w takim stanie, że jakby odpadł, to tam powstałby islamski raj dla terrorystów, na razie jest to jakoś pod kontrolą. Sprawa jest więc ogromnie skomplikowana. – W każdym razie bardzo ważne jest, żeby zawczasu zadbać o dobre stosunki z różnymi narodami w Rosji. Żebyśmy, jak się już rozpadnie, mogli dobrze obok siebie żyć – zdobywa się na koniec na trochę optymizmu.

Niedawno była we Lwowie. Oglądała tamtejsze stragany pełne antyputinowskich gadżetów i kupiła dwie wycieraczki z podobizną Putina: – Przy płaceniu mówię: „No ale, proszę pana, chyba macie jakieś zniżki dla Rosjan, którzy kupują wycieraczki z Putinem?”. A on co prawda rabatu mi nie dał, ale powiedział, że chętnie podaruje mi papier toaletowy z Putinem. Mój syn pierwszy raz zobaczył Putina na papierze toaletowym. Pyta: „Mama, a to kto?”. Mówię: „To taki zły pan, twój tata i dziadek z nim walczą. No i my tu walczymy, w miarę możliwości”.

Masza Makarowa – ur. w 1987 r. w Smoleńsku. W Polsce od siedmiu lat. Pracuje w rosyjskiej redakcji Polskiego Radia oraz w Instytucie Adama Mickiewicza

Walentyna Czubarowa – ur. w 1986 r. w Moskwie. Antropolożka społeczna. Do Warszawy przyjechała w 2014 r. na studia podyplomowe

Anna Mirkes-Radziwon – ur. 1967 w Nowosybirsku. W Instytucie Adama Mickiewicza kieruje rosyjskojęzyczną sekcją portalu Culture.pl

Wesprzyj naszą działalność dokonując przelewu na konto Stowarzyszenia

Rachunek EUR

60 1160 2202 0000 0004 9849 9990

PL 60 1160 2202 0000 0004 9849 9990

Rachunek w PLN

13 1160 2202 0000 0003 5776 5282

IBAN PL 13 1160 2202 0000 0003 5776 5282

SWIFT: BIGBPLPW

Bank Millennium, Stanisława Żaryna 2A, 02-593 Warszawa Polska

Odbiorca:

Stowarzyszenie Za Wolną Rosję, Czerniakowska 139, 00-453 Warzsawa, Polska

Tytułem:

Darowizna na działalność statutową