Alfred Koch, rosyjski ekonomista, biznesmen, w latach 1990. wicepremier i jeden z architektów prywatyzacji w Rosji, tłumaczy, dlaczego – mimo różnych wewnętrznych oporów – popiera Aleksieja Nawalnego. Tekst ten został opublikowany w czerwcu 2017 r. na profilu Kocha na Facebooku i wywołał bardzo szeroki odzew (ponad 4 tys. „polubień”, ponad 1 tys. udostępnień). Oto jego tłumaczenie.
Piszę ten tekst również dla samego siebie – gdy tekst jest napisany, porządkuje myśli. Trzeba jakoś opisać to, co stało się 12 czerwca i potem. I generalnie cały ten okres od 26 marca do dnia dzisiejszego.
Po pierwsze, w końcu stało się jasne, że opozycja nie ma żadnego innego lidera oprócz Nawalnego. Charakterystyczne jest, że właśnie teraz politycy Jabłoka (od Szlosberga do Jawlińskiego) rzucili się, by go ostro i bezkompromisowo krytykować. Taka reakcja Jabłoka to papierek lakmusowy – krytykują, czyli pojawił się realny lider.
Teraz sprawa staje się prosta: jeśli naprawdę chcesz zmiany władzy w kraju, trzeba popierać Nawalnego. Nikt inny nie ma tak rozwiniętej i efektywnej infrastruktury w całym kraju, nikt nie ma takiej publiczności i takiej rozpoznawalności, nikt nie jest tak popularny itd.
To generalnie ciekawy paradoks: mówiąc ściśle, chciałoby się, żeby opozycyjnych liderów było wielu i w najróżniejszym typie. Chcesz nacjonalistę – masz, chcesz lewicowego liberała – masz, chcesz prawicowego konserwatystę – masz, chcesz technokratę – masz, chcesz moralny autorytet – masz. I każdy głosuje bez jakichkolwiek wewnętrznych kompromisów z samym sobą na tego człowieka, którego uważa za swojego lidera.
Ale z drugiej strony, rzeczywistość jest taka, że przeciwko obecnej władzy nie można wystawić dziesięciu konkurujących między sobą kandydatów. Taka strategia to prezent dla Putina: przy takiej strategii opozycji Putin z pewnością wygra wszystkie wybory na przestrzeni kolejnych 50 lat (daj mu Boże zdrowie).
Zasada „dziel i rządź”, wymyślona jeszcze przez Rzymian, w tym konkretnym przypadku zostaje uproszczona do dowcipu: „rządź, dopóki wrogowie sami się dzielą”. Przy czym dzielą się z własnej woli, bez jakiegokolwiek nacisku ze strony władzy. Dzielą się dlatego, że sami uważają to za słuszne i oczywiste.
W taki sposób, konsolidacja wokół jednego lidera (wbrew dosłownemu odczytywaniu zasad demokratycznych) staje się niezbędnym warunkiem zwycięstwa. Niezbędnym, ale oczywiście bynajmniej nie wystarczającym. Odstąpienie od tego niezbędnego warunku zamyka jednak wszelką, nawet minimalną możliwość sukcesu. Nie ma sensu omawiać wszystkich pozostałych aspektów walki o władzę, dopóki niespełniony jest ten warunek.
Kto mógłby zostać takim liderem oprócz Nawalnego? Przez lata, jakie minęły od ostatniej erupcji aktywności opozycyjnej w latach 2011-2012, taką szansę mieli Niemcow, Chodorkowski, Prochorow, Jawliński, Kasjanow.
Ale Niemcowa zabito, Chodorkowski, nie mając prawa wjazdu do Rosji, utracił możliwość bezpośredniego dialogu politycznego z narodem, Prochorow wystraszył się, że straci swoje miliardy, Jawliński (który to już raz) pokazał swoją firmową niezdolność do zawierania koalicji z kimkolwiek prócz siebie samego, a Kasjanow okazał się zbyt, jak by to powiedzieć, rozmiłowany w rozkoszach życia (we wszystkich tego znaczeniach) i władzom udało się skutecznie go zdyskredytować…
Można jak długo się chce analizować szanse tego czy innego działacza opozycji. Aż do Żanny Niemcowej, która niczym Indira Gandhi albo Benazir Bhutto mogła na fali współczucia do niej i autentycznego uroku skonsolidować opozycję przed ubiegłorocznymi wyborami do Domu na bazie listy partii PARNAS. Tak się jednak nie stało.
A teraz jest ta dana – Nawalny. Tak, Nawalny sam siebie nominował na takiego lidera. Podczas gdy inni konkurowali ze sobą, kto ma większą charyzmę, Nawalny, postawiwszy na wygodną walkę z korupcją, wykorzystując media społecznościowe i metody agresywnego crowd-fundingu zostawił wszystkich w tyle.
Dlaczego tak stało? Na pewno w przyszłości zostanie napisana na ten temat niejedna dysertacja i monografia. Ale już teraz jasna jest rzecz najważniejsza: Nawalny stał się najbardziej popularnym politykiem opozycyjnym właśnie dlatego, że nie słuchał żądań opozycji pod swoim adresem i nie określił swojej politycznej orientacji. On nie jest ani lewicowy, ani prawicowy, nie jest nacjonalistą, ale i nie jest też pozbawionym tożsamości „ogólnoczłowiekiem”. Jest za prywatyzacją i równocześnie przeciwko itd.
Każdy znajdzie w nim to, czego potrzebuje. Czy to jest pragmatyczne? Oczywiście! Rozsądne? No jasne! Co więcej: inaczej się nie da! Wymaganie od Nawalnego, by określił swoje poglądy, to wymaganie od niego popełnienia politycznego harakiri i zatopienia całego swojego projektu.
Mówiąc prościej, „projekt Nawalny” to przemyślana na chłodno i pragmatyczna próba wykreowania „idealnego” opozycyjnego lidera, który mógłby zjednoczyć wokół siebie wszystkich (!), którzy są przeciwko Putinowi. Dla mnie jest to tak oczywiste, że każdy, to wymaga od Nawalnego określenia się, jest w moim przekonaniu albo bałwanem, albo prowokatorem.
Czy podoba mi się Nawalny? Oczywiście nie. Dlaczego? Z tego samego powodu, dlaczego nie podoba się wszystkim pozostałym: dlatego, ze nie chce się określić. Nie jest prawicowym liberałem, nie jest Europejczykiem, krytykuje prywatyzację, którą ja robiłem. Mogę wymienić jeszcze 100 innych powodów, dlaczego on mi się nie podoba. I powiem nawet więcej: jego walka z korupcją budzi mój opór, gdyż jest na tyle cyniczna, że przypomina mi Jelcyna w trolejbusie. Pamiętacie ten bałagan, który robił Borys Jelcyn pod koniec lat 1980.? Do tej pory nie jestem w stanie myśleć o tym bez odrazy…
Nie podoba mi się, że Nawalny jest kiepskim polemistą, nie umie udzielać wywiadów, słabo argumentuje swoje stanowisko w dyskusji, „mięknie” przy najmniejszym pojedynku oko w oko, gdy oponent na niego „najeżdża”. Pamiętacie, jak blado wypadł w polemice w Czubajsem, z Lebiediewem, w wywiadzie z Sobczak…
Kilka razy z nim rozmawiałem i również kilka razy z jego prawą ręką Wołkowem. Odczucia miałem te same. Ich interesuje wyłącznie: analiza socjologiczna, studiowanie grup focusowych, opracowywanie strategii wychodzącej od reakcji elektoratu, opracowywanie docelowego przekazu, obrazki, slogany, tematy…I ta niekończąca się, prymitywna bezczelność. Bezczelność polegająca na ogłoszeniu chęci kandydowania na prezydenta pomimo posiadania na koncie wyroku, na patroszeniu Czajki i Miedwiediewa, na kontynuowaniu swoich śledztw nawet po wsadzeniu do więzienia Olega Nawalnego, na wyprowadzaniu dziesiątków ludzi na nieuzgodnione z władzą wiece…
Korespondowałam tu niedawno z Jaszynem, dopóki nie zabrali mu telefonu po tym, jak sędzia skazał go na 15 dni aresztu. On pisał mi, że sędzia nie zgodził się nawet na przesłuchanie jego świadków, wystarczyły mu zeznania policjantów. Zapytałem go: a czegoś ty oczekiwał? Na co Jaszyn odpowiedział: nie spodziewałem się takiej bezczelności!
I oto co wam powiem: dokładnie te same słowa słyszałem od Borii Niemcowa. Za każdym razem, gdy Kreml robił go w konia, on powtarzał jedno i to samo: nie spodziewałem się po nich takiej bezczelności. Pamiętacie tę charakterystyczną historię z wiecem, który Niemcow przeniósł z nieuzgodnionego miejsca przy pomniku Marksa, na uzgodnione miejsce na Placu Błotnym. Dlaczego to zrobił? Bo nie był bezczelny. A Nawalny (a w każdym razie – obecny Nawalny) jest bezczelny.
Właśnie „bezczelnym” nazwał go Miedwiediew. Premier powiedział: „Trzeba być bezczelnym, żeby ogłaszać chęć kandydowania na prezydenta!”
Dokładnie analizowałem, jak do władzy doszli Lenin i Trocki. Sądzę, że nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że ich główną bronią była niespotykana bezczelność. Widziałem, jak do władzy dochodził Jelcyn. Mógłbym z detalami opowiadać, jak to się stało. Był to absolutnie bezczelny wybryk. Mówiąc uczciwie, również Putin okazał się nieźle bezczelny, gdy pokazał, że nie obchodzi go Konstytucja, opinia osób, wobec których miał zobowiązania, a nawet i ludzkie i boskie prawo.
Bezczelność to z pewnością jedyna rzecz, która mi się w Nawalnym podoba. Tylko on jeden gotów jest prowadzić grę „wbrew regułom”. A w każdym razie wbrew tym regułom, które ustalił Kreml. Można ile się chce go krytykować, ale dla mnie ta jego bezczelność jest głównym argumentem na jego korzyść.
„A czysta prawda jeszcze kiedyś zatryumfuje, jeśli zrobi to samo, co jawne kłamstwo” – śpiewał w jednej ze swych pieśni Wysocki. Tylko człowiek o niespotykanej bezczelności, o bezczelności przerastającej bezczelność Putina zdoła go obalić. Dla mnie jest to empirycznie jasne. Oczywiście, można pod to podciągnąć jakąkolwiek teorię, ale moim zdaniem dysponujemy wystarczającym doświadczeniem ludzkości, aby przyjąć to jako daną.
Jeszcze jeden argument przeciwników Nawalnego polega na tym, że Nawalny to projekt Kremla. Uzasadnia się to w sposób następujący: gdyby nie był on projektem Kremla, już dawno co najmniej wsadzono by go do więzienia, a w skrajnym wariancie – zabito. Nie zamierzam walczyć z tą paranoją, bo jak każda paranoja nie uwzględnia ona faktów sprzecznych z założoną tezą. Ani to, że w więzieniu siedzi brat Nawalnego, ani potoki kłamstw i oszczerstw pod jego adresem, nie są uwzględniane przez zwolenników tej teorii.
Załóżmy jednak, że Nawalny jest projektem Kremla, jedną z jego wież, jak modnie jest teraz mówić. Jednak przyjmując taki styl rozumowania równie dobrze za projekt Kremla można uznać Jelcyna. Dlaczego Gorbaczow nie wsadził go do więzienia? Dlaczego ogromna liczba generałów i pierwszych sekretarzy obkomów pozostała na swoich stanowiskach po dojściu przez Jelcyna do władzy? Czy byli oni jego tajnymi pomocnikami w okresie, gdy znalazł się on w opałach? I także KGB, i Stary Plac [siedziba Komitetu Centralnego KPZR – przyp. tłum.] bynajmniej nie zwalczali ich szczególnie zawzięcie…Co? Gorbaczow im w tym przeszkadzał? Czyżby? Czy naprawdę w przededniu puczu GKCzP ktokolwiek mógł przeszkodzić KGB w jego aresztowaniu lub po prostu zlikwidowaniu?
Wiem, wiem: rzucicie się teraz do przekonywania mnie do tezy przeciwnej. Nie ma jednak takiej potrzeby. Argumentów przeciwko tezie, że Nawalny jest projektem Kremla, jest tyle samo co przeciwko tezie, że był nim Jelcyn. Jednak z jakiegoś powodu ci sami ludzie nie słuchają tych argumentów, gdy chodzi Nawalnego, za to słuchają ich, gdy chodzi o Jelcyna.
Załóżmy najgorsze: Nawalny jest projektem Kremla, Nawalny jest populistą i ksenofobem, Nawalny nie ma pojęcia o gospodarce itd. Ale na drugą szalę należy położyć to, że na dzień dzisiejszy Nawalny to jedyne statystycznie istotne zjawisko z obozu opozycji. Nikogo więcej z poparciem na poziomie wyższym niż 10% nie ma. Niedawno Chodorkowski próbował zorganizować demonstracje – i co z tego wyszło? A o Jawlińskim czy Kasjanowie już nawet się nie mówi…
Obok tego ksenofoba i populisty postawmy Putina – mordercę i grabieżcę. Człowieka, który zniszczył rosyjski system edukacji i ochrony zdrowia, który dobił Akademię Nauk, skłócił Rosję z całym światem i otwarcie szczyci się tym, że Rosja nie ma jakichkolwiek sojuszników…
Najciemniejsze strony ludzkiego umysłu, całe ludzkie dno, cały brud, który jest w człowieku – on to wszystko zaangażował do budowania poparcia dla siebie i swojej osobistej władzy. Wykorzystywał lenistwo, zawiść, uprzedzenia, ignorancję, chamską pewność siebie i miłość własną, bezgraniczną chciwość i rozpasanie. Zdeprawował cerkiew prawosławną i przekształcił ją w upiorne siedlisko bluźnierców i pogan. On to swoim własnym przykładem zniszczył instytucję rodziny. Zdyskredytował i zniszczył sądy, a z policjantów zamienił w dzikie i tępe zwierzęta…
Dziś stanowisko „jestem przeciwko Nawalnemu, bo bardziej podoba mi się Jawliński (można tu wstawić dowolne nazwisko)” – to zdrada Rosji, zdrada własnych dzieci i ostatecznie również samego siebie.
Nie ma żadnego Jawlińskiego (lub kogokolwiek innego – nazwisko niech każdy wybierze sobie sam). Nie ma go w politycznym krajobrazie i nie będzie. Kropka. To, czy Nawalny jest dobry czy zły, nie ma już znaczenia. Idzie o kwestię przeżycia kraju.
Czy Rosja przeżyje pod kierownictwem Nawalnego? Nie wiem. Bardzo możliwe, że nie. Ale przynajmniej pojawi się u niej szansa, której z Putinem nie ma. I tyle. Tu, jak się mówi, nie ma wyboru. Tak ułożyły się karty…
I na koniec, żeby zmiękczyć ciut tę pigułkę, powiem wam, jaka jest główna różnica między Nawalnym a Jelcynem: Jelcyn przyszedł do władzy ze starą, jeszcze obkomowską ekipą (Łobow, Iliuszin itd.). A Gajdara & co. zrekrutował i wykorzystywał dopiero wtedy, gdy byli mu oni potrzebni i nie zagrażali jego władzy. Natomiast Nawalny nie ma starej, obkomowskiej ekipy. Jego ludzie to ludzie młodzi, bez starego, sowieckiego backgroundu. I to w nich pokładam nadzieje, nawet większe niż w samym Nawalnym. Amen!
Tłum. Katarzyna Chimiak
Tekst oryginalny:
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1579926125374440&id=100000712037223&pnref=story
Zdjęcie: Aresztowanie Nawalnego podczas antykorupcyjnego protestu z 26 marca 2017 r., fot. Jewgenij Feldman, CC-BY-SA 4.0